Opis: Wydawnictwo Łódzkie 1982, str. 340, stan bdb Mistvcznie czuwał nad lecznicą ibór izraelicki, a ra-bin rozpościerał nad jej dachem błogosławiące dłonie, jak w wielkie dni synagogalne. Gdy chorych było więcej, gromadziły się wokół grupki rodzin i krewnych odzianych na czarno w połyskliwe, jedwabne suknie i bekiesze. Kiwając się czytali modlitwy z trzymanych przed sobą książek. Z ogólnego szmeru wybijał się co chwila cienki, zawodzący głos, wznosił spiralnie, zawisał jak dzwoniący ptak Bad głowami skupionych i spadał w dół jak strzała. Pe czym nadchodziła cisza pełna żarliwej zadumy opływającej spękane ściany. Przenikała je z woli psalmisty i łączyła ze słowami na ustach cierpiących w błagalny akt o łaskę zdrowia. Podobnie było i wewnątrz. Wchodzący chasydzi już na progu dotykali przybitego do futryny zwitka pergaminu z przykazaniami, włączając się od razu w obszar Nieznanego. Leżący w jarmułkach z narzuconymi tefilinami odmawiali cicho wersety powtarzając błogosławione imiona w rytmie monotonnej melodii, która poprzeg nieszczelne belki i spojenia wymykała się poza tę dziwną chałupę, by zespolić się w gorącą suplikę z zaśpiewem tamtych braci. Niewidzialne więzy wspólnoty wysuwające się chyłkiem z pokracznych liter modlitewnika oplatały chorych i ich pobratymców. Świeczniki na nocnych stolikach w dzień srebrne, wieczorem złote od jarzących się, chybotliwych świateł zagęszczały mszalny nastrój pełen mglistych przeczuć i bojaźliwego wyczekiwania.
|