Opis: Tłumaczył Bronisław Zieliński „Iskry" Warszawa 1979, str. 462, stan db (podniszczona pożółkła obwoluta, zakurzona) Wtedy się ukazały. Osiem byków, które pędziły wyciągniętym galopem, ciężkie, czarne, lśniące, złowrogie, z gołymi rogami, potrząsając łbami. A z nimi biegły trzy woły z dzwonkami na szyjach. Waliły zwartą masą, przed nimi zaś zmykała, rwała naprzód, gnała, sadziła straż tylna mężczyzn i chłopców z Pampeluny, którzy pozwalali gonić się ulicami dla porannej przyjemności. Chłopiec w błękitnej koszuli, czerwonej szarfie, białych płóciennych pantoflach, z nieodzownym skórzanym bukłakiem na wino przewieszonym przez ramię, potknął się pędząc przejściem. Pierwszy byk zniżył łeb i targnął nim w bok. Chłopiec rąbnął o ogrodzenie i legł bezwładnie, a zwarte, biegnące stado minęło go. Tłum zawrzasnął. Książka ta nosi w oryginale trudny do przetłumaczenia tytuł: By-line: Ernest Hemingway. By-line story tp w dziennikarstwie amerykańskim tekst sygnowany nazwiskiem autora. By-line, nazwisko przy drukowanym tekście, jest swego rodzaju nobilitacją dziennikarza w przeważnie anonimowej prasie amerykańskiej. Wielu wyrobników pióra czeka latami, nim się dochrapie swojej pierwszej by-line. Twardy naczelny Toronto Star, John Bonę, puścił Hemingwayowi pierwsze jedenaście sygnowanych tekstów w niedzielnym magazynowym wydaniu dziennika w okresie od lutego do maja 1920 roku, nim początkujący autor ukończył dwudziesty pierwszy rok życia. (...) W późniejszych latach Hemingway wyrażał się krytycznie o swojej twórczości dziennikarskiej. Już na początku lat trzydziestych pisał do swojego pierwszego bibliografa, Louisa Cohna, między innymi: „Kawałki gazetowe, które napisałem, nie mają nic wspólnego z właściwym pisarstwem, które jest sprawą zupełnie odrębną. Podstawowym prawem człowieka piszącego jest wybór, co chce publikować. Jeśli się żyło z dziennikarstwa, terminowało w tym zawodzie, pisało na wyścigi z czasem, z myślą o aktualności, nie o trwałości, to nikt nie ma prawa tego wygrzebywać i zestawiać z tym, co człowiek napisał starając się pisać, jak umiał najlepiej". Paradoksalnie wypowiedź tę przytacza niejako przeciw sobie William White, który w sześć lat po śmierci Hemingwaya przygotował do druku ten tom jego „wygrzebanych" z prasy prac dziennikarskich. Nie należy jednak przesądzać, że książka ta spotkałaby się z potępieniem autora, gdyby mógł się jeszcze bronić. Myślę, że przeciwnie. Bowiem White starannie przesiał puściznę dziennikarską Hemingwaya przypominając zaledwie siedemdziesiąt siedem tekstów, co jak pisze, stanowi niespełna jedną trzecią tego, co ponad wszelką wątpliwość wyszło spod jego pióra. Z tego wydawca polski z różnych względów pominął jeszcze piętnaście pozycji, ł ta właśnie jedna trzecia czy (jak w wydaniu polskim) jedna czwarta to teksty ze wszech miar zasługujące na ocalenie i uwagę. (...) Najlepsze relacje dziennikarskie Hemingwaya mają siłę wizji, która im zapewnia trwałość (...) Okazuje się jednak, że nie tylko w zmyśleniu, a czasem właśnie nie w nim przejawia się lwi pazur Hemingwaya. Autor Śniegów Kilimandżaro był geniuszem obserwacji tak ludzi, jak miejsc i wszelkich przejawów życia. Bałwochwalczo cenił rzetelną wiedzę, fachowość, kompetencję i akuratność w każdej dziedzinie. W nich oraz w oddaniu i wierności wybranemu rzemiosłu widział probierz wartości człowieka. I oczywiście stosował to kryterium również do siebie, do swego rzemiosła pisarskiego- Stad sławna sztuka przykuwającego podawania realiów rozmaitych dziedzin życia oraz plastycznego zapisu zmysłowego kształtu świata, wyrabiana od pierwocin literackich i stanowiąca dla wielu wielbicieli jego prozy jedną z głównych albo wręcz główną atrakcję. Ta właśnie atrakcja jest elementem stale obecnym w tekstach dziennikarskich Hemingwaya, często w pełnej krasie artystycznej. Ze wstępu
|