Opis: WMON 1980, str. 176, stan db. Od autora Trzeciego maja 1945 roku do wybrzeża Zatoki Lubeckiej dotarła wielka żelazna barka. Była to jedna z kilku „pływających trumien", którymi hitlerowcy ewakuowali niedobitków obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Po przybyciu do Neustadt-Holstein część więźniów została wymordowana. Reszta doczekała wyzwolenia. Jako jeden z niewielu ocalałych więźniów Stutthofu uważam za słuszne, a nawet konieczne przekazanie potomnym możliwie dokładnego opisu wydarzeń, o których do dnia dzisiejszego panuje milczenie. Szczególnie dotyczy to ostatniej ewakuacji więźniów. Stutthof był pierwszym hitlerowskim obozem śmierci na terenie naszego kraju. Przebywało w nim średnio około czterdziestu tysięcy więźniów. Dzisiaj tereny obozów śmierci zostały uporządkowane. Na miejscach kaźni powstały monumentalne pomniki, stworzono również muzea poświęcone pamięci pomordowanych. To wszystko jest oczywiście potrzebne i słuszne, ale to nie wystarcza. Pomniki kamienne milczą i jeśli nawet mają symboliczną wymowę to jedynie dla tych, którzy na nie patrzą. O zbrodniach hitlerowskich wciąż jeszcze trzeba mówić. Mówić i pisać! Pomniki kruszą się i rozsypują w proch. Słowo pisane trwa wieki. Książka niniejsza daje skromny wyraz hasłu zawartemu w jej tytule. Nie wyczerpuje oczywiście całego tematu. Jest uzupełnieniem nielicznych relacji, jakie się dotychczas ukazały. Jej najistotniejszą częścią jest opis ostatniej ewakuacji obozu. Opisowi tego wydarzenia poświęciłem też stosunkowo najwięcej miejsca i uwagi. Opowieść o Stutthofie jest relacją zbeletryzowaną. Literacka forma, nie gubiąc nic z autentyzmu i dokumentalnej wartości, wydaje mi się ciekawszym niż reportaż sposobem zaznajomienia czytelników — zwłaszcza młodego pokolenia — z martyrologią ofiar hitleryzmu.
|