Opis: ISKRY 1958, str. 412, stan db (podniszczona obwoluta) ISBN OD AUTORA Tą powieść (taka nazwa wydaje mi się najodpowiedniejsza dla tego utworu) zacząłem pisać właściwie dnia czwartego września 1939 roku, ponieważ w tym dniu zrobiłem pierwszą notatką w moim kalendarzyku. Notatką, która — wiedziałem to już wówczas — pomoże mi później do uprzytomnienia sobie obrazów i zdarzeń lecących jak lawina i jak lawina porywających mnie z sobą. Oto ona: „Pierwszego września samoloty niemieckie zbombardowały Kraków. Wszystko, co nastąpiło później, wydaje mi się złym snem. Dwudniowa jazda pociągiem do Dęblina pod bombami i seriami karabinów maszynowych niemieckiego lotnictwa; pożary na stacjach; rozwalone tory kolejowe; trupy przy drodze; zniszczone linie telegraficzne... i to, że jestem sam, tylko z moim psem w tym pustym, zrujnowanym Dęblinie... Ile bomb spadło tu w ciągu pięciu dni? Trzy, cztery tysiące? Trupy ludzkie i końskie, cuchnące padliną; trupy wspaniałych budynków i hangarów, zalatujące spalenizną; trupy samolotów rozwleczone po całym lotnisku, które czuć benzyną, i trup tego lotniska, pachnący świeżą ziemią z lejów od bomb, tak gęstych, że nie ma na nim dwudziestu metrów kwadratowych równej nietylkodlamoli powierzchni... Obudzić się! Za wszelką cenę się obudzić! Ale nie budzę się, bo to właśnie jest rzeczywistość. To i wszystko, co się stało od chwili, gdy spadły pierwsze niemieckie bomby na Kraków. Od chwili, gdy w ciemną noc odszedłem z domu, pożegnawszy żoną i moich chłopaków..." Od owego dnia upłynęło trzy łata i trzy miesiące, zanim ukończyłem pisanie. Żadnej z moich książek nie pisałem tak długo i z takimi przerwami, żadna z nich bowiem nie powstała podczas wojny. Ta książka jest opowieścią prawdziwą. Nie chcą przez to powiedzieć, że doznałem wszystkich przygód dotyczących Herberta. Ale te przygody i przeżycia są prawdziwe. Niektóre z nich przeżyłem sam istotnie; inne przeżyli mm koledzy, od których mam ustne relacje; jeszcze inne zaczerpnięte są z kroniki polskich dywizjonów lotniczych. Nie chciałbym, by, ktokolwiek z lotników mógł przypuszczać, że wyłącznie sobie przypisują łoty i czyny, w których bierze udział Herbert. Dlatego ci, którzy octnajdą w tej postaci siebie lub znanych sobie przyjaciół, niech wiedzą, że nie tylko ja sam jestem tu Herbertem. Wszystkie'inne nazwiska bohaterów tej książki też są zmienione. Wreszcie — „Genowefa". Nie przypominam sobie, bym widział gdziekolwiek samolot tak nazwany. Dałem mu takie imią, ponieważ po raz pierwszy leciałem na wellingtonie oznaczonym literą „G". To nie był nawet lot bojowy — nie: po prostu krótki przelot z lotniska na lotnisko. Ale ten przelot odbyłem w towarzystwie „Górala", mego przyjaciela, któremu wiele miejsca 10 tej książce poświącam. To już jest wszystko, co na wstąpię chciałem wyjaśnić. A teraz — start! Janusz Meissner
|