Opis: il. Mróz Verba 1991 str. 336 stan db+ (naklejona dedykacja na odwrocie str przed tyt) ISBN 83-85061-07-x ...„Cyberiada" wydaje mi się ...najodważniejszą, najbardziej merytoryczną książką Lema obok arcydzieła, jakim byia niezapomniana „Solaris". Mało tego: „Cyberiada" jest pod wieloma względami — i to głównie myślowymi — krokiem naprzód w stosunku do „Solaris"... Maska stylistyczna, pozór frywolnej karykatury ukryje sedno sprawy przed oczyma powierzchownego czytelnika — dla znawcy twórczości Lema (za jednego z nich nieskromnie się uważam) gry formalne nie tylko że nie będą przeszkodą, a owszem staną się bodźcem do nowych refleksji, tak jak w procesie twórczym byty efektem nowych lęków i zwątpień. ...Jest bo „Cyberiada" przekornym, ale dziwnie precyzyjnym zapisem utraconej wiary — bezlitosną... rozprawą z dogmatami scjentycznej religii: z łaską uświęcającą naukowego poznania, z krainą wiecznej szczęśliwości w opanowanym kosmosie. „Cyberiadę" ustawiłem na półce z „Opowiastkami filozoficznymi" Woltera, „Wyspą Pingwinów" France'a — i przypuszczam, że czuje się w tym sąsiedztwie całkiem dobrze. Jak bowiem tamte dziełka obnażały nonsens scholastyki irracjonalnej, tak „Cyberiada" ukazuje śmieszność i ograniczenie scholastyki nowego typu: rozpatrującej świat wyłącznie w kategoriach cyfry i naukowego symbolu. ...Przy tym wszystkim Stanisław Lem wcale nie ustępuje swoim wielkim poprzednikom pod względem odwagi. ...Autorytet nauki i techniki we współczesnym świecie niedaleki jest od form sakralnych. Wszakże bywają środowiska, a nawet społeczeństwa, w których sceptyczny (w granicach realizmu) stosunek do wszechmocy nauki i techniki traktowany jest jako obrazoburstwo, a jego manifestacja jako przejaw karygodnego wstecznictwa pod każdym względem. Bywają środowiska, w których ludzie techniki korzystają z przywilejów osób świątobliwych i jedynie godnych szacunku. Nie chciałbym, aby czytelnik dopatrywał się w tych uwagach ukrytych kompleksów rozczarowanego humanisty. Nie pielęgnuję ich, podobnie jak trudno posądzać o nie uczonego Lema. Wyprawy Trurla i Klapaucjusza, dyplomantów Omnipotencji Perpetualnej, nie są bowiem satyrą na naukę w ogóle, ale właśnie na Omnipotencję, która bywa zarówno groźna, kiedy pochodzi od Boga, jak i wtedy, kiedy wynika z ludzkich urojeń. Groźna — tak, na pewno, ale i złudna. Trurl i Klapaucjusz dotarli do kresu ludzkich możliwości, bo wszystko stało się dla nich możliwe. Wszystko — i nadal bardzo niewiele. W technicystycznym raju robotów pozostały odwieczne waśnie ludzkiego rodzaju — tyranie i zbrodnie, przesądy i banialuki, niskie instynkty i wysokie sublimacje. Aby określić ten przyszłościowy świat, trzeba było namnożyć tysiące groteskowych neologizmów, ale aby opowiedzieć całą jego nędzę i bezradność, wystarczyło sięgnąć do języka siedemnastowiecznej szlacheckiej gawędy. Język hała-burdy Jana Chryzostoma Paska okazał się adekwatny również do perypetii robotów, którzy istnienie bladawca-człowieka włożyli między bajki.
|