Opis: PWM 1966, str. 202 stan db+ (podniszczona lekko okładka) ISBN Coraz częściej mówi się dzisiaj o zbliżeniu pomiędzy współczesną muzyką koncertową a nowoczesną muzyką jazzową. Granice w wielu wypadkach stają się trudne do ustalenia; rozpływają się w tych samych rozwiązaniach harmonicznych, w podobnych konstrukcjach utworów, w tym samym spojrzeniu na sztukę, jakie niejednokrotnie cechuje awangardowych kompozytorów i awangardowych muzyków jazzowych. Wydaje mi się zatem, że warto przypomnieć człowieka, który jako jeden z pierwszych usiłował skojarzyć pewne elementy jazzu z muzyką symfoniczną, wprowadził je na estrady filharmonii i sceny operowe. Ówczesny jazz był inny i ówczesna muzyka „poważna" była inna; być może jego zamierzenia okazały się po prostu przedwczesne i dlatego nie odniosły spodziewanych rezultatów. „Nie odniosły" — to zresztą zbyt surowa ocena. Krytycy krzywią się wprawdzie na jego twórczość i z pobłażliwą życzliwością wytykają błędy. Poważni kompozytorzy również niechętnie zaliczają go do swojego grona, ale może dlatego, że — jak powiedział Schonberg — sami „są poważni, ponieważ nie mają poczucia humoru", a niechętni, ponieważ trudno im marzyć o popularności, jaką on zdobył. Bo słuchacze przyjęli jego muzykę bardzo gorąco. To ich entuzjastyczne brawa towarzyszyły mu w błyskawicznej, wspaniałej karierze. To ich oklaski żądają tej muzyki również i dziś, chociaż on sam dawno już od nas odszedł. Człowiekiem tym był George Gershwin. L.K.
|