Opis: WMON 1990 str. 544 , stan db+ (podniszczona lekko okładka, przykurzona) ISBN 83-11-07803-3 ... Kończył się dzień pracy. Zmęczonym ludziom nie chciało się już kopać i wysadzać ostatniego wyznaczonego na ten dzień pnia listwiennicy. Powiedziałem brygadziście, że sam go wysadzę. Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale zgodził się. Zabrałem się do zakładania dynamitu, dodając kilka lasek skradzionych przedtem. Jak skończyć z sobą, to tak, by nie zostało ani śladu. Nie chcę jak Wołodia. Ubiłem dobrze ziemię pod korzeniami, założyłem sznur Bickforda i zapaliłem go. Usiadłem wygodnie na pniu i zacząłem liczyć. Raz, dwa, trzy... Przy siedemnastu powinien nastąpić wybuch. Doliczyłem do ośmiu, gdy poczułem silne uderzenie w plecy, które zwaliło mnie z nóg. - To dezercja! Haniebna dezercja! Tak nie wolno! - krzyczał pułkownik Wasiliew, zadeptując tlący się sznur. To hańba dla lejtnanta gwardii, stalingradczyka, i do tego Polaka! - To nie wasza sprawa, pułkowniku - odciąłem się. - Wasza, nasza, twoja, moja! To wszystko nasza wspólna sprawa. Czy nie rozumiesz, że tym łotrom tylko o to chodzi? My musimy przeżyć! Musimy, chociażby z nas została tylko połowa, tylko jedna dziesiąta! Musimy przeżyć, żeby kiedyś dać świadectwo prawdzie...
|